niedziela, 31 maja 2009

truskawkowe hormony zapomnienia

z dzisiejszego truskawkowego biegania wyłowiłam myśl jaka padła głośno, tuż po starcie jak jeszcze w miarę zwartą grupą bieglismy (chyba tylko Mikołaj już sie teleportował na jakis dalszy kilometr): "jak dobrze jest być pragnieniem a nie spritem". Fajne, co? Będę dziś zasypiać myśląc o tym....

Refleksja #2: to co uwielbiam w tym sporcie, to unoszące się na mecie hormony zapomnienia: bez względu jak ciężko się biegło, ile uderzeń serducha pokazywał pulsometr, i ile razy w ciagu biegu zdarzyło mi sie pomyśleć: '...więcej nie biegam..." - wpadam na metę, medal mi ktoś wiesza na szyję .... i ulegam ogólnej euforii związanej z magią przekraczania linii mety. i zapominam o tym co bylo w głowie jeszcze przed chwilą... bardzo sobie cenię te niewidzialne hormony zapomnienia, które słabości i ból sprzed chwili zamieniają w energię do przenoszenia gór w przyszłości.

Bieganie, czy same już starty mają różne oblicza. Czasem wychodzi, że się ściga człowiek (sam
ze sobą, albo z innymi). Czasem pędzi niczym na złamanie karku - nie wiadomo po co. Innym razem znowu luzuje i biegnie tak bez pośpiechu, choć to niby start.
A dziś było tak jak ... lubię: wolniej, spokojniej na początku: był śmiech, rozmowy (w większym i stopniowo coraz mniejszym gronie). Po to, aby bez spięcia, ale jednak systematycznie wyprzedzać tych co z przodu. Z miłą tendencją do przyśpieszania z każdym kolejnym kilometrem ... Po wyjątkowy finisz na końcu -
nie dlatego, że super szybki - bo taki akurat nie był. Wyjątkowy ze względu na współ-finiszerów i dopingujące okrzyki i flesze bliskich ... w tym wszystkim czas i dystnas czasem po prostu nie są ważne. Ważne, żeby z odpowiednimi ludźmi móc dzielić takie właśnie chwile!
Nie widziałam wpadających Mikołaja i Pawła na metę (uppss, jakoś tak wyszło - nie żebym ich przeoczyla;-) ), ale emocje związane z finiszem 3osobowej pary 22, czy dopingiem dla Ilony, Eli, oraz Kasi i Tomka - wszystkich robiących ostatnią prostą z uśmiechami od ucha do ucha, powodują, że nie przestaje chcieć mi się biegać :-))) a bieganie w takim towarzystwie to jest dopiero frajda!
Aha - zdjęcia z II Biegu Truskawki można podpatrzeć m.in. tu
Załapaliśmy się też na symaptyczne fotki na maratonczyk.pl

Moje najdłuższe 10 km, czyli o własnych granicach możliwości :)))

Powiem Wam szczerze, ze gdybym wiedziała, ze będzie mi się tak trudno biegać - to zamiast wcinać tony truskawek może wzięłabym się za jakiś trening :))) Tak na poważnie (dla odmiany) to jest mi tak trochę refleksyjnie. A zaczęło się to jakoś kilka godzin temu w trakcie kryzysu między 5 a 6 kilometrem, kiedy to zaczęłam tworzyć testament, bo myślałam, ze właśnie mijają moje ostatnie minuty :) I tam w lesie film retrospektywny mi się zaczął, ale spokojnie.... tu nie będzie spowiedzi powszechnej :) Kapka ekshibicjonizmu jednak będzie - oczywiście w temacie biegania:) Przyznam się, ze doznałam dziś jakiegoś olśnienia i na bieganie spojrzałam z innej perspektywy. Do tej pory miałam podejście mocno z przymrużeniem oka. A dziś zobaczyłam dużą wartość w tej aktywności - mianowicie pokonywanie własnych słabości i przesuwanie granicy własnych możliwości. Niby to było prawda z cyklu oczywistych, ale do mnie osobiście dziś dotarła :) Mimo iż drugą połowę dziesiątki częściej szłam niż biegłam, to dzisiejszy bieg bardzo mnie zmotywował do ciągu dalszego. Zalezy mi tylko na tym, żeby znaleźć złoty środek między rolą pobłażliwej mamy, takiej co to mówi: "o dzieciątko ma zadyszkę, niech dzieciątko sobie odpocznie (moja dzisiejsza postawa) a tyranem, co z batem sam nad sobą ślęczy i pogania - wbrew wszystkiemu. Chciałabym się mądrze motywować i słusznie odbierać informacje od własnego organizmu -zeby stopniowo poszerzać te wspomniane już granice możliwości. Z Waszą pomocą na pewno wiele się w tym temacie nauczę :) Reasumując, moje plany biegowe na tu i teraz - następny bieg na 10 przebiec z uśmiechem na twarzy (czas nie jest dla mnie wazny, ważne żeby przebiec). A z czasem to zamierzam sie mierzyć na 5 :) tak już na poważnie zastanawiam sie jak rozciągnać tydzień, żeby jakoś wcisnąć bieganie przygotowujące do sztafety. No ale chcieć to móc, więc coś wymyślę :) Reasumując po raz drugi, dziś po raz pierwszy zobaczyłam, ze bieganie jest jednak dla mnie ( w takiej wersji trochę Ilonowej - a jednak ;p). Zapewne ma na to wpływ niesamowita atmosfera dzisiejszego biegu, mój pierwszy w zyciu medal i pierwszy w zyciu numer startowy :) za tą super atmosferę, za te koszulki, opaski a przede wszystkim Wasze towarzystwo bardzo dziękuję. Było super :) ps. zaczynam czytać Wasze wpisy tak pod kątem dydaktycznym :)

sobota, 30 maja 2009

Deszczowe bieganie


Najpierw było 5,5 km w tempie średnim 4,54min/km a później dwie serie po 4 razy 30 sekund.

Podoba mi się bieganie w deszczu. Nie czuć zmęczenia. Muszę pobiec jakiś maraton w deszczu ;-) Ale jak to zaplanować... Pewnie trzeba wybrać Anglię albo Szkocję ;-)

Playlista:
Coma - "Cisza i ogień"
Megadeth - "Blood of Heroes"
Megadeth - "Youthanasia"
Megadeth - "I Thought I Knew It All"
Edyta Górniak - "Błękit Myśli" :-)
Edyta Górniak - "List" :-))
Megadeth - "Washington is Next"

piątek, 29 maja 2009

Truskawkowe opaski - już są !

Tomek (i Asiu!), dzięki za wymyślenie opasek!
Są... mocno truskawkowe! MLASK!

Do zobaczenia w niedzielę (lub jeszcze w sobotę roboczo-makaronowo?)

środa, 27 maja 2009

Mocy przybywaj! A moc twierdzi, że już jest

No i właśnie wcinam kolejną porcję truskawek - tym razem z dodatkiem czosnku ;( no i czuję w sobie taką moc pęczniejąca (nie dopuszczam do siebie myśli, że to dziwne uczucie może dotyczyć asymetrii smaku czosnku i truskawki). no i wydaje mi się, że w niedzielę jak pegaz uniosę się nad ziemią i przemknę te 10 km i nawet się nie zorientuję kiedy minę metę ;p. A jak jeszcze pomyślę o wczorajszych wyczynach na siłowni... no właśnie, bo na tej siłowni to ja pierwszy raz w życiu wytrzymałam 35 minut biegu. i nie dałam się obezwładniającej nudzie- taka dzielna jestem. Trener rozpisał mi 40 min marszobieg i za jednym rzutem na taśmę maks mam biegać chyba 8 minut :) a ja grzeczna jestem i słucham trenera - przynajmniej tak było do wczoraj :) Agnieszka też uznała mój wyczyn i stwierdziła, że nawet ona miała taki podobny swój najgorszy czas w sztafecie :))))
Uściski dla drużyny Szybkości :)))
Wierna, oddana, lojalna miłośniczka Wolności :)

Zagadka

Jaki sport uprawiałem?

Pytanie bonusowe: w której minucie zdobyłem bramkę? (Dla ułatwienia dodam, że głową ;)

Przebiegnięte 8,210 metrów w 1,5 godziny. Tempo max: 2,47 min/km (ale tylko przez 4 metry ;-).

wtorek, 26 maja 2009

truskawkowy happening biegowy

w ramach:
  • kolekcjonowania orginalnych medali,
  • spędzenia niedzieli na świeżym powietrzu
  • zaliczenia treningu biegowego
  • spotkania towarzyskiego z łódzką frakcją ekipy
  • zaspokojenia żołądkowych rządzy truskowkowych
indywidualnie i w parach: biegamy, ścigamy się, przebieramy, pilnujemy dystansu 10m pomiędzy nami a partnerem * na II Biegu Truskawki w Truskawiu. Start o 11:00. Nawet wyspać będzie się można :-) Numery startowe udało się wywalczyć (a nie było łatwo, listy już zamkniete, walka trwała do końca); będzie nas w sumie sporo startujących:
  • Ilona - 238
  • Aga -237
  • Mikołaj - 255
  • Pawel - 218
  • Kasia i Tomek - 31
  • Karola i Arek - 22
Mam nadzieję, że jak zwykle nasi prywatni (i najlepsi na świecie przy okazji) fotoreporterzy też dopiszą i będą nas wypatrywać na mecie. * niepotrzebne skreślić

poniedziałek, 25 maja 2009

Kierat - byle do kolejnego PK

Dojechaliśmy na miejsce dość wcześnie, udało się nam nawet zjeść obiad i zdążyć na odprawę techniczną. Po posmarowaniu magiczną maścią (Sudocrem) wszelkich wrażliwych na obtarcia miejsc i spakowaniu się stanęliśmy na starcie.
Początek nie był szybki, aczkolwiek o mały włos a byśmy poszli za sporą grupką na "skróty" do PK1, tak to jest gdy się idzie za kimś. Od PK1 powoli wyprzedzaliśmy tych, dla których podejścia nie są mocną stroną, czarne chmury były coraz bliżej aż deszcz dopadł nas na grani Łopienia. Po założeniu pałatek nie wiadomo było, kto jest to ale w miarę szybko odnaleźliśmy się, tuż przed PK2 mała zmyłka i szybki powrót na właściwą trasę (która lekko uciekała w prawo mniej oczywistą ścieżką).
Zejście na dół za PK2 już dla większości odbyło się w świetle czołówek. W PK3 zrzucenie pałatek i przebranie w cieplejsze ciuchy. Droga do PK4 w połowie po starych torach kolejowych (podobno trzeba było uważać na pociąg ... chyba jednak widmo, nie wiem kiedy ostatni raz tędy coś jechało (po badaniach znalazłem to: http://www.parowozy.pl/skansen/retro/retro2008/ więc może jednak ... ale nie o 21, i w tym roku te kursy zostały zawieszone).
Do PK5 poszliśmy inną drogą niż cała reszta - niestety nie udało nam się dzięki temu manewrowi nikogo wyprzedzić. Dalej już trochę z górki po równym podłożu, wchodzimy na grań i po raz pierwszy (niestety nie ostatni) widzimy ludzi wracających z punktu. Na szczęście wyszliśmy około 100 metrów od PK6 - podbijamy i lecimy dalej. Do świtu jest coraz bliżej, gdy schodzimy skrótem do doliny Raby możemy w końcu wyłączyć czołówki. Krótki posiłek i odpoczynek w zamkniętym barze (sklepie?) i podchodzimy ostro pod Mały Szczebel. Dochodzimy do grani, szukamy czarnego szlaku i ... okazuje się, że trzeba zejść ponad 200 metrów w dół do jaskini i PK7. Do PK8 droga wiedzie przez Szczebel, ostre podejście i paskudne zejście po kamieniach. Przy zejściu kolejna zmyłka, która kosztuje nas 10-15 min drogi naokoło.
W końcu żurek, herbata i zmiana skarpet. Zapowiada się, że będzie znowu padać, na szczęście w połowie do PK9 rozpogadza się. Za tym punktem dopada mnie kryzys, puszczam resztę grupy przodem wypijamy kupione we wsi izotoniki i wolnym krokiem ruszam za nimi. Spotykamy się w PK10, w drodze do PK11 część idziemy razem. Za PK11 wlokę się coraz wolniej, razem z paroma chłopakami wybieram wariant omijający Mogielnicę (naprawdę nie chce mi się podchodzić). Niestety błądzimy w labiryncie stokówek, których w większości nie ma na mapie, oddzielam się od nich i idę do góry w kierunku grani, ostro bez szlaku - czuję przypływ sił bo to już tak blisko końca. Trafiam w końcu na zielony szlak i dłuższą ale pewniejszą drogą dochodzę do PK12, jestem pół godziny za Dorotą i Piotrem. Schodzę drogą asfaltową w dół, moje stopy protestują, ale idę dalej. Dołączam do grupy, która idzie wariantem, który mi też chodził po głowie. Kiedy jednak trzeba podejść do góry, zostawiam ich i idę drogą na azymut - wyprzedzam ich o pół kilometra i dochodzę do PK13. Słońce powoli zachodzi gdy schodzę do Limanowej, razem ze mną idzie też grupa z psem (mijaliśmy się już od PK6). Podobno to nie pierwsza taka wycieczka czworonoga (wcześniej zaliczył Maraton Pieszy w Puszczy Kampinoskiej).
Najdłuższe są ostatnie kilometry, wchodzimy do Limanowej, na parking przed metą - oddaję plecak i kijki Dorocie i pędzę do mety. Podbijam i czas 26:59 - dzięki temu będę miał wspólne zdjęcie w niedzielę ze wszystkimi z zespołu.
Posiłek regeneracyjny jem prawie zasypiając, podróż do szkoły z Piotrem pamiętam jak przez mgłę. Szybki prysznic, zawijam się w śpiwór i zasypiam w trzy sekundy, nie przeszkadza mi zapalone światło i hałas.
Obiecuję sobie wrócić za rok i przejść całość w szybszym tempie - wiem, że muszę bardziej wzmocnić kolana i ramiona, które bolą od kijków. Kto wie, może jeszcze jedna setka w tym roku?

Kierat - podsumowanie

Na reszcie mogę napisać na luzie. Myślałam, że uda mi się częściej wysyłać sms-y z relacjami, ale już przed półmetkiem były istotniejsze czynności do wykonania: coś zjeść, wypić, wysypać kamyczki z butów, zmienić skarpetki, posmarować stopy kremem, poleżeć, posiedzieć, pozbierać myśli i odrzucić te natrętne. Na pisanie nie miałam już energii. W nocy było nawet całkiem nieźle, człowiek skupiał uwagę na podłoże, żeby żaden kamień lub korzeń nie umknął, więc sen nie zmagał. Chłód też utrzymywał rześkość na jako takim poziomie. Na 23-cim km wróciła kontuzja kolana (ta, co się pojawiła na ostatnim okrążeniu Wesołej Stówy). Za radą współtowarzysza Piotrka wychłostałam kolano przydrożną pokrzywą. Działanie piorunujące ;)) Niesamowite parzenie i odrętwienie sprawiło, że w ogóle nie czułam bólu kolana :) Tę operacje powtarzałam jeszcze kilkukrotnie. Już o poranku, gdy wyszło słońce i zaczęło lekko przygrzewać, przyszło zmęczenie i ostatni kilometr przed półmetkiem odpływałam. Jedynie plączące nogi przypominały, że maszeruję. Na półmetku odpoczywaliśmy najdłużej, bo aż 50 minut, ale dzięki temu ból w kolanie oddalił się na kolejne 20km, by spektakularnie powrócić przy 70-tym. Jednak największym wrogiem okazały się odparzone stopy. Doprowadziły mnie do prawdziwego załamania psychicznego z niekotrolowanym płaczem. Dopiero tabletka ibupromu przytępiła czucie jak i emocje. Generalnie, najgorzej znosiłam marsz po płaskim, po asfalcie i na zejściach (kolana i stopy). Odżywałam na podejściach - im bardziej strome, tym lepiej. Ciekawostką niech będzie fakt, że w trakcie jednego z postojów zadzwonił do mnie mój chirurg z informacją, że jeden z jego pacjentów zrezygnował operację i mogę być zoperowana już w przyszłym tygodniu. Miałam ochotę wykrzyczeć: NIE! Proszę przyjechać teraz i amputować obydwie nogi, najlepiej u nasady!!! Podsumowując, jestem niezadowolona z braku kontroli nad psychiką. Poza tym, bardziej niż rok temu poszkodowane są moje stopy, ale to chyba dlatego, że bezpośrednio przed Kieratem nie miałam żadnego wypadu w góry z całodniowym dreptaniem. Cieszę się, że doszłam, chociaż mimo marudzenia i odgrażania się rezygnacja chyba mi nie groziła, raczej bym się nie zdecydowała na ten krok :) Co miłe, to fakt, że zakwasy w udach i łydkach są prawie nieodczuwalne. Tylko te stopy... Jeszcze raz dziękuję Karoli i Agnieszcze za doping, Wasze słowa dodawały mi otuchy. Co poprawię w przyszłym roku? Definitywnie więcej weekendowych wypadów pieszych w góry w marcu, kwietniu i maju i skracanie do minimum postojów już w trakcie marszu.

aż iskry leciały :)

bieganie ma wiele twarzy :). ja w weekend praktykowałam dwie formy:
1. biegałam na koniu, aż iskry leciały, szczególnie kiedy w galopie pokonywałam przeszkody. Było cudnie :)
2. wybiegałam w przyszłość. Ale tylko na chwilę, gdyż szybko doszłam do wniosku, że tu i teraz jest dużo przyjemniej :)
miłego dnia :)

niedziela, 24 maja 2009

kowaliowo mi ...

nim za chwilę zagoszczą na naszym blogu truskawki i zrobi się od nich czerwono, słodko - po prostu truskawkowo, chciałam o konwaliach wtrącić słów kilka...
Wiecie, że lasy pełne są kwitnących, pachnących pól konwalii? Zrozumiałam, że bieganie nie musi być przede wszystkim zajęciem dla nóg, może być wyzwaniem dla nosa ;-) Konwaliowe pola to jeden z weselszych kompanów biegowych na jakich miałam okazje się natknąć. Zapach - bezkonkurencyjny - że może się w głowie zakręcić; wyczuwalny z odległości kilku metrów od kwiatów, intensywny i taki świeży, uzupełnionym tym wszystkim co w lesie pachnie. Chyba normalnie do kwiaciarki na róg pobiegnę zaraz i bukiecik na biurko postawię - coby w tej konwaliowej atmosferze wejść w nowy tydzień
.

życiówka na dychę :)))

Mazury mi chyba sprzyjają! :) Wychodzi na to, ze tutaj robię swoje najlepsze wyniki. Dzisiaj postanowiłam, w ramach treningu, zrobić 10km. Wymyśliłam sobie, ze pierwszą piątkę pobiegnę na czas, bo chciałam sobie udowodnić, ze mogę lepiej niz w czasie Wesołej Stówki :))) (wiem, wiem, tam trasa była dużo trudniejsza, ale zawsze...), a drugą zrobię lajtowo, z tenedencją do przyspieszenia (jeśli sił starczy:)). Nie wiem, czy taki trening jest sensowny, zazwyczaj robi się na odwrót. Może wypowiedzą się tu nasi eksperci biegowi - Miki! Karol! :))) W kazdym razie znów moje nowe buty mnie poniosły :) Pierwsze 5km zrobiłam w 24min 11s :))) a potem 10km w 53min 31s :) W życiu nie miałam takiego wyniku (na Maniackiej w Poznaniu miałam 59min 14s) i nie wiem, czy kiedykolwiek to powtórzę. Być moze był to po prostu bardzo dobry dzień, a moze to zasługa moich nowych "magicznych" butów, ale dzisiejszy wynik sprawił, że gęba śmieje mi się przez resztę dnia :)))
P.S. Jak się nauczę zrzucać profile biegowe z Nokii na kompa, to będzie dowód :)))

sobota, 23 maja 2009

Kierat - odcinek 3

Dead and walking. 29 km do mety.

piątek, 22 maja 2009

Kierat - odcinek 2

W drodze do piątego punktu towarzyszyło nam chwilowo niebo pełne gwiazd.
Wcześniej była wichura, deszcz i błyskawice.

aha - awaria kolana. kostka ok

o nowych butach ciąg dalszy :)))

Postanowiłam je jak najszybciej sprawdzić, a że jestem na Mazurach pobiegłam nad "moje" jezioro. I od razu poczułam tę "nieznośną lekkość" w stopach :))) Moje nowe buty same mnie niosły :) Zrobiłam 8,66 km, w 50 min 6 s (gps włączył się po ok. 1,20 km, według licznika w rowerze mojego taty, który mi dzielnie towarzyszył, ale działał juz do końca:)) Najlepszy był pijaczek spotkany na trasie - kiedy biegłam w jedną stronę zaczepił nas pytaniem: "Czy prosto się biega?" - ja i owszem biegłam prosto, ale on miał wyraźny problem z zachowaniem pionu :) Kiedy wracałam, po ponad 2 km, on przesunął się kilkadziesiąt metrów, ale jak nas zobaczył zapragnął pobiec ze mną :) I śpiewając: "jak się masz? kochanie, jak się masz?" biegł za mną :) I to był dobry doping - czując jego oddech, sorry sapanie i rzężenie, na plecach i chcąc mu dać nauczkę postanowiałam przyspieszyć i ostatnie 300m pobiegłam w naprawdę dobrym czasie :) Poskutkowało - pijaczek, sapiąc i charcząc, zapytał, czy ja to robię za jakąś karę i odpadł :)))

Kierat - odcinek 1

Odprawa Techniczna aię kończy, za chwilę start. Wszystko szykuję na ostatnia chwilę, nawet kosmetyczkę zaliczyłam:-) Chmury się kłębią, ale jeszcze jest sucho

zdjęcia 'pożyczone' od Janka

Mam nowe buty :)))


Są śliczne - całe szare, z niebieskimi paskami w kolorze naszych koszulek startowych :) Stało się to wczoraj, a decyzja była szybka, choć przymierzyłam chyba z 6 par. Wybrałam te najwygodniejsze :) Tak mi się wydaje, bo jeszcze ich nie "rozdziewiczyłam", ale miałam koło siebie speca od wszystkiego, co biegowe - Karolę :) która mi podsuwała coraz to inne modele (chyba powstydziła się startować ze mną w Gdyni w tych moich porwańcach hi, hi, hi) i speca od dopingu zakupowego - Ilonę :)

Edzia, już nie dam zarobić Jackowi z jacekbiega.pl :))) a następny post będzie "o tym, jak się biegalo w nowych butach" :)))

A to się właśnie tak zaczęło :)

Witam Was wszystkich bardzo serdecznie :) trochę czasu minęło, zanim zaczęłam skrobać tutaj pierwsze słowa, no ale ... nie o przygodach początkującej quasi bloggerki mamy pisać- tylko o bieganiu:) i jeśli o bieganie chodzi. Zacznijmy od ludzi. Część z Was miałam już przyjemność osobiście poznać. Choć wprowadzałam nowe standardy biegowe, które znacznie zmieniały moją percepcję (dla niewtajemniczonych - precyzyjne, dopracowane ruchy posuwiste nosem po ziemi), to pamiętam Was doskonale. I wiem, że jeszcze duża dawka przyjemności przede mną - już się nie mogę doczekać, kiedy poznam pozostałe zgromadzone tu towarzystwo biegowe :) Póki co zamierzam się pojawiać na ambitnych biegach typu Bieg Truskawki czy "ona czy on" (a to już było), ale mam nadzieję, że w miłości do biegania liczy się po prostu bieganie :)
No ja nie mogę powiedzieć, że bieganie kocham. Jak biegam to nie mówię językiem szekspira, że jest nice...sympatyczniej :) ale, jak to wyczytałam na jakiś plecach biegacza tudzież biegaczki - jeden bieg tysiące powodów. a brak konkretnego powodu też może być powodem. No bo nie powiem przecież, że biegam po to, by wreszcie wbiec na moje piąte piętro bez zadyszki :)
Tutaj na blogu wygospodaruję dla siebie jakąś przestrzeń, w której będzie o różnych wariacjach biegowych. No i pierwsze spostrzeżenia mam i się z Wami podzielę . Białoszewski kiedyś się zastanawiał, czy jego części ciała żyją zupełnie osobno.... A ja mam nawet namacalny dowód, że tak jest. Kiedy robię sobie kółeczko na Polach Mokotowskim i przed oczami mymi wyłania się blok, w którym mieszkam, nogi same niosą mnie do klatki nr 22, kiedy głowa zostaje na Polach i dalej biega, oj i to jak biega... A propos Pól - nie polecam biegania samemu na Polach o północy. Wczoraj nie potrzebowałam nawet jednego kółeczka, żeby zdezerterować. Na widok kilkuosobowych niezidentyfikowanych głośno mówiących grup po prostu wyciągnęłam skakankę i zaczęłam skakać. Założyłam, że przed potencjalnymi napastnikami i tak nie ucieknę a skakanki może się sami przestraszą :) na razie uciekam do pracy :)
ps. 1 Trzymam kciuki za tą masakrę 100 km!!!!!!!!!!!!

Kierat - po raz pierwszy

Zanim pójdę spać ... Plecaki spakowane, mam cały czas, że nie zapomniałem niczego ważnego. Nastawiam się na dojście a nie na wynik, choć gdyby udało mi się zmieścić w 24h to byłoby dobrze. Planuję też prawie od samego początku samemu nawigować (pewnie dlatego, że zawsze sprawiało mi to przyjemność - tzn. zabawa z mapą). Jedyne czego obawiam się to odciski (mam do nich skłonność), oraz kolana, które trochę mnie pobolewają. Na pierwsze mam skarpety i igłę, na drugie kijki (po raz pierwszy). Planuję raportować pod adresem: http://blip.pl/tags/kierat09 (do jutra powinni zreperować). Spodziewajcie się krótkich opisów i zdjęć już od południa.
Czuję się całkiem dobrze - starałem się ostatnio dużo chodzić a mniej biegać, tydzień temu 30km - trzymajcie kciuki.

czwartek, 21 maja 2009

Kierat

Kochani, jestem pozytywnie podekscytowana już od kilku dni i niczym innym nie żyję. Na razie minęły wszelkie niedolegliwości po Wesołej Stówie, jednak jest jakieś małe przeziębienie, ale prawie niewyczuwalne. Dla mnie będzie taka mała celebracja, bo to już piąty Kierat. Podsumowując: 100km, maksymalnie 30h i 3500m przewyższeń. Start w piątek, o 18:00. Rok temu pierwszy raz nie miałam kryzysu nocnego, tzn. nie chciało mi się spać, ale nie wiem czy to wyjątek czy pamięć organizmu. W każdym razie - kto nie śpi, niech śle sms-y, ale proszę nie oczekiwać odpowiedzi - na to raczej nie będzie czasu :) Podobno ma padać w piątek do 20:00, a potem już nie. Nie wierzę. Poprzednie cztery Kieraty nie uchroniły się przed załamaniami pogody :)

Trzymajcie kciuki! Mam nadzieję, że uda mi się wysyłać w jakiś sposób wiadomości na bloga, może za pośrednictwem kogoś z Was?

Wieczorne bieganie

Można powiedzieć, że przygotowania do "Operacji Nowy Jork" rozpoczęte ;-)

Ok. 11 km w 58:42 minut - wychodzi 5:20/km.

Była pełna rundka, ale na początku GPS nie mógł siebie odnaleźć.

Jeszcze o Stówce

Impreza bardzo udana. Trasa dużo cięższa niż przed rokiem. I trochę szkoda, że padało na zakończenie, bo o ile w bieganiu to nie przeszkadzało, to gnieżdżenie się tłumnie w namiotach po dłuższej chwili było trochę niewygodne.
Na stronce pojawiły się już szczegółowe wyniki . W "Wolności" trochę machnęli się w odejmowaniu czasów (odcinek 5 powinien mieć czas: 22:12, 10 - 22:31, 11 - 31:36) a w "Szybkości" pozamieniali kolejność biegnących.
Jeszcze trochę statystyki. Według GPSa okrążenie miało 4,950 metrów, a poszczególne odcinki:
1 - 1,030 m,
2 - 830 m,
3 - 1,090 m,
4 - 990 m,
5 - 1,010 m.
Mi ogólnie biegało się dobrze, ale siódmego odcinka już bym nie dał rady. Na ostatnim przy podbiegach to już była walka ;-)
Chcę napisać do organizatorów z propozycją usprawnienia (zaproponowaną przez tatę Tomka z resztą): na 500 albo 1000 metrów przed metą mogaby stać osoba i podawać przez krótkofalówkę numer sztafety, która zaraz będzie się zmieniać. Wtedy wiadomo by było dokładnie kiedy się rozbierać.

zagadka tętnowa rozwiązana

w środę rano miałam w planach poranne bieganie w Królikarni i podbiegi. tak tak - poranne!
budzik zadzwonil, jednym okiem zarejestrowałam słońca tyle, że aż sie chciało wstać z łóżka. dobra - bez ściemy - bez dodatkowego, wyjątkowo silnego bodźca nie wysunełabym spod kołdry o tak barbarzyńskiej porze nawet najmniejszego palca u nóg. ta próba nie była pierwszą przymiarką do porannego biegania. poprzednie przymiarki ogłaszałam publicznie, umawiałam się - nic nie skutkowało - zawsze sen i lenistwo wygrywały. wtedy tak, ale nie dziś!
biegało się dobrze, górka zrobione 6 razy...po powrocie porównałam sobie profil biegu z innym sprzed tygodnia: trasa ta sama, pora dnia podobna (wtedy bylo 3 godziny później, ale to też rano:P), czas i dystans prawie r
ówne.
jedna różnica to tętno. wtedy średnie 153, dziś 173. Srednie na tej trasie generalnie jest wysokie bo są podbiegi, ale dzis dobieg i powrót z Królikarni poziomem tętna równały się podbiegom pod górkę. Profile załączam do wglądu. skąd te problemy ze zbyt wysokim tętnem? przecież się z nim już uporałam...tak mi się wydawało. Nawet Łódź wypadła na rewelacyjnie niskim średnim hartrejcie.
<---- 2009/05/14 ____________ 2009/05/20 ----->
Olśniło mnie jak je porównywałam (profile znaczy się): jedyną różnicą pomiędzy tymi 2 biegami jak i przyczyną szybciej walącego serducha był ten sam powód dzięki, któremu poranne bieganie stało się faktem nie tylko marzeniem! :-))))
taka duża jestem a dopiero dziś zrozumialam, iż jest więcej czynników, które mogą moje serce doprowadzić do pompowania w zabójczym tempie. w czasie biegania oczywiście :-) hihihi

środa, 20 maja 2009

weekendowe szaleństwo biegowe

ten weekend był wyjątkowy - pod wieloma względami. zmusił mnie wogóle do pomyślenia co bieganie zrobiło z moim zyciem. Bo nie ukrywam trochę się przez te ost miesiące zmieniło. Jak dzis pamietam start w HumanRace 31 sierpnia. Przygotowania Ciacha i Arka do pierwszego maratonu działaly motywująco wtedy. wtedy nie mialam pojęcia ile rzeczy może sie wydarzyć tylko i wyłącznie z powodu biegania ...
Wracając do ostatniego weekendu: sztafeta była najcięższym startem jaki zaliczylam w życiu; każda pętla była trudniejsza, wolniejsza, i serducho walilo na max(a nawet mocniej momentami). i nie będe ukrywać: chcialabym, aby Drużyny Wolność i Szybkość, za rok, pojawiły się na starcie, dotrawały do końca, i bawiły się conajmniej tak samo dobrze przy okazji biegając - jak to było teraz.
Praktycznie prosto z polany w Starej Milosnej trafiłam do pociągu do Łodzi. Marzyło mi się pifffko zimne, i poduszka coby szybko glowę gdzieś złożyć i odpłynąć. Emocje związane ze startem niedzielny
m przeszły na dalszy plan- królowało wszechobecne zmęczenie.
Nawet rano szykując się do biegu, myślałam tylko o tym co powiedzą moje kolana na taki biegowy 'maratonik' jaki im funduje. Zero założeń - a w zasadzie jedno założenie: nigdzie się spieszyć nie zamierzam. Udał nam się 'partner-look' - nawet czapeczki obie mialysmy białe :)
Ruszyłyśmy tak jakbyśmy trening zwykły zaczynały. i dość szybko - po tym jak się ludzie rozciągnęli na trasie zrównał się z nami Marek. Wprawdzie biegł maraton, a nie połówkę jak my, ale też się nigdzie nie spieszył. I tak o to stworzyliśmy
łmaratonowo-MAratonową Grupę Wsparcia. Biegliśmy śmiejąc się, żartując, zaczepiając przechodniów, kibiców, służby porządkowe - generalnie dobrze się bawiąc. w okolicach 15 km zaczęli nas wyprzedzać pierwsi maratończycy z grupy niepełnosprawnych. Domyśliliśmy sie, że wszyscy byli głusi - nikt nie reagował na nasz doping - choćby uśmiechem :P
Od czasu do czasu zerkałam na tętno - i miałam wrażenie, iż popsuł mi się pulsometr. Średnie 150 jest mi normalnie ciężko na treningu utrzymać, a co dopiero podczas startu w półmaratonie. Dziwne to było ... tym bardziej że pulsometr działa sprawnie.
na 19km pożegnałysmy gorącą owacją Marka (skandowałyśmy z całych sił: PÓ MA-MA REK)- niestety dla niego to dopiero półmetek. Wtedy też okazało się że spokojnie możemy poprawić Kasi wynik z Pragi. Jak to si
ę stało - nie mam pojęcia. Przecież nigdzie się nie spieszyłysmy. Złapałysmy się za ręcę i rozpoczęłyśmy wyjątkowo przyjemny finisz, już tylko wyprzedzając do samej mety! To było coś niesamowitego.... Taaaaakaaaa radość, i brak zmęczenia, życiówka Kasi: 2h27min :)
Z takim uczuciami chciałabym kończyć każdy bieg! Nie był to najszybszy półmaraton - ale jeden z najprzyjemniejszych. a to akurat dla mnie ważniejsze.
Kasia - wielkie dzięki za te 2 i pół godziny wspólnej zabawy!
Prywatni kibice byli z nami od przed startu do długo po biegu :-) Wielkie dzięki! To niesamowite uczucie spotykać co chwila, na trasie, prywatnych paparattzich zagrzewających nas do walki! Dzięki nim foto-dokumentacja biegu jest całkiem pokaźna.
Spotkałyśmy też po za znajomymi kibicami, biegaczy: Michała, Basię i ich malutką córeczkę (która to razem z Michałem zrobiła maraton w wózku!!)

Myślę, że gdyby nie Wesoła Stówka w sobotę, to niedzielny bieg nie byłby tak udany... Czyli warto było się trochę sponiewierać wcześniej.

wtorek, 19 maja 2009

spóźnionych słów kilka o Wesołej Stówce :)

BOLAŁO BARDZO!:) Ale Wesoła Stówka nauczyła mnie jednego: Nigdy nie startuj bez przygotowania! Obiecuję publicznie, że za nic w świecie nie wezmę udziału w żadnym biegu bez wcześniejszego pobiegania!!!! Pobiegania, a nie wspinania czy łażenia po górach, bo to jednak zupełnie co innego, choć może gdyby nie góry nawet jednej piątki bym nie przebiegła. Na każdej 5-kilometrowej pętli, od pierwszego kilometra poczynając, w mojej głowie kotłowały się takie myśli, których tu zdecydowanie nie mogę przytoczyć:) Trasa, jak dla mnie, pierońsko trudna – podbiegi, piach w którym nogi grzęzły po kostki i wystające korzenie, o które mało sobie zębów nie powybijałam. Generalnie bardzo ciężko! Tym bardziej wdzięczna jestem Piotrkowi, że „wziął” ode mnie moją ostatnią piątkę:) Być może nawet wcześniejsze treningi nic by tu nie pomogły, ale chcę wierzyć, że wtedy byłabym mniejszym „leszczem” niż byłam:) Poza tym zabawa przednia a organizacja na 5 z plusem! I suma sumarum - nie żałuję! :)))

Nowy Jork 2009

Hello Mikolaj, we have received your application for ING New York City Marathon 2009 on 2/21/2009.

Congratulations! You're in for the experience of a lifetime, the ING New York City Marathon 2009!
We are thrilled that you will be joining us on Sunday, November 01, 2009.

To chyba znaczy że mnie wylosowali, prawda? :D

niedziela, 17 maja 2009

po Łodzi - choćby potop

albo: po potopie - tylko do Łodzi :-)
Kochani, było po prostu świetnie. Jak dla mnie chyba najfajniejszy z dotychczasowych biegów - czekałam na mega-kryzys koło 17-18-ego km (jak zwykle) a tu "nagle" się zrobiło 20km, koniec był na zbiegu i Karolina wpadła na pomysł bicia mojej zyciówki - pobiłam tym razem o minutę więc za jakieś 27 biegów powinnam złamać 2 godziny jak tak dalej pójdzie!
Biegłyśmy w sympatycznym towarzystwie z Torunia tworząc półmaratonowo-maratonową grupę wsparcia (w skrócie Póma - halo? czy kwalifikujemy się na twarze Pumy? halo? czy to czyta jakiś sponsor?)
Nie, no generalnie mam jakąś pustkę w głowie po tym biegu. Karolina, weź cos napisz bo ja nie mogiem... Jestem zachwycona tym biegiem, nawet na masaż (na 4 ręce!) się załapałyśmy! I miałyśmy prywatnych paparazzi i wogóle w następnym roku zapraszam nie-od-wo-łal-nie do Łodzi!

sobota, 16 maja 2009

100km wzięte szturmem :-)

8 godz 37 min i 100 km pękło :-0 Pod górkę, w deszczu, po piachu - ale daliśmy radę! ;-)
Mikołaj, Arek i Piotrek zrobili w ramach sztafet po 30 km; Dorota i Piotrek po 25, a Agnieszka, Tomek i ja po 20 km.
<-- drużyna Wolność drużyna Szybkość-->


Wczoraj wpis tak na szybko, a dziś już bardziej wylewnie:
Bieganie po lesie, na czas, to kompletnie inna konkurencja niż bieganie po płaskim asfalcie. Nie zdałam sobie sprawy, że będzie aż tak cieżko. Już po 1szej pętli wiedziałam,że 5ciu nie dam rady zrobić. co więcej - czyłam, że gdyby nie mus, to bym się poddała i zrezygnowała. Biegowo to najtrudniejsza impreza w jakiej do tej pory brałam udział!
a po za tym... BYŁO SUPER! Koledzy z teamu (Arek, Mikołaj, Tomek) spisali się na medal, wykręcając zawrotne czasy! Jestem z Was dumna i nie wstydzę się tego napisać publicznie! :-) Obie druzyny się dopingowały i podnosiły na duchu (choćby opowieściami jak to będzie fajnie już po ...;-) ).

Organizacja imprezy rewelacyjna; jedzenie, picie, namioty --> jestem pod wrażeniem! Dużo bardziej i mniej znajomych twarzy: szczegóły na zdjęciach :-)
Jak zwykle dopisali też kibice: Tata Tomka bezbłędnie notował nam czasy, mój brat-Paweł obfotografował nas z rana do południa. Dzieci drużyny Wolność (Jedrzej, Jurek, Ula) dotarły dzięki Marcie w komplecie i myślę, że były miłym urozmaiceniem atmosfery biegowo-sportowej. Jerzyk nawet spotkał kolegę ze szkoły.

Pojawili się też mimo deszczu Janek, z żoną i śpiącym Mikołajkiem, Ciacho z Madzią, i Jacek! Miło bardzo!
I jeszcze na koniec okazało się, że jeden z naszych (znaczy Arek) wylosował nagrodę!
Szczątkowa fotorelacja

czekam na relacje pozostałych!
aha - tu moje profile z 4 pętli: widać serce walące w tępnie średnim 185/190;P

czwartek, 14 maja 2009

po raz pierwszy od bardzo dawna....

Pobiegało się :) Mój pierwszy trening po baaaaardzo długiej przerwie (wydaje mi się, ze wieki minęły od ostatniego biegania:)) i jedyny przed sobotnią sztafetą, brrrrr!!! :) Odbyłyśmy go z Edzią uczciwie na trasie dom Karoli - Królikarnia, robiąc 5 razy górkę i 4 przebiezki w drodze powrotnej. Czas 48 min 43 s, dystans ok. 6,5 km i nic więcej mi nie pokazał Sport Tracker w mojej nowej Nokii N95, a powinien. Coś się spitoliło, albo nie umiem go ustawić. Mikołaj, pomoz!!! :)))

środa, 13 maja 2009

rzeczy ważne i ważniejsze a weekend ...

czyli ... jak się ubieramy na najbliższe starty???? ;-) czy dbamy o 'team look'? w sobotę sztafeta, w niedzielę połówka w Łodzi.
na niedzielę z Kasią wciągamy na siebie spódniczki i unikalne koszulki z Pragi. a co z sobotą?

(tym sposobem próbuje odwrócić uwagę od tego co nas czeka :P i już żałuje, że w Mikołajowych różach nic biegowego nie posiadam)

Wesola Stowka - nie bojcie sie, bedzie dobrze!!!

Heloł,

ja niestety w tym roku bede na poludniu w sobote ale myslami jestem z Wami!

w zeszlym roku bylem, drozdzowki i herrbate pilem, zdjecia robilem...

caly bieg to lajcik, zobaczcie zreszta sami na zdjecia czolowych zawodnikow - usmiechy na twarzach, pelne zaangazowanie, determinacja ;)


wtorek, 12 maja 2009

super natural

Ja obecnie robię sobie cross training pieszo i na rowerze, szukam też chętnych do takiego treningu :

Bo boję się, że jak sam tak pobiegnę to mnie zamkną ;)

poniedziałek, 11 maja 2009

wesoło się zbliża stówka

już najbliższą sobotę przed nami od bladego świtu (start 8:00 rano) sztafeta: 4 osoby x 5km pętla x 20 = 100km.
Mikołaj zgłosił 2 zespoły: 'drużyna Wolność' i 'drużyna Szybkość'
troszkę się komplikuje sytuacja składowa, ponieważ Ciacho chory :-( a inny kolega (Tomek) musi szybciej opuścić team, ale zakładam, że na dniach się wszystko wyjaśni i pełni zapału, uzbrojeni po zęby w sprzęty biegowe i nie tylko wybiegamy kolejne medale :-D
kilka spraw mam w związku z eventem:
1) logistyka: czy zabieramy więcej wody/napoi? i jeśli tak, to czy ktoś ma może taką lodóweczkę turystyczną? bo jeśli pogoda będzie słoneczna a niebo bezchmurne to zimne napoje będą na wagę złota
2) mapkę wrzucam trasy - robiliśmy z Arkiem rekonensans w sobotę. trochę piachu jest, więc fajnie że pada. będzie się lepiej biegało.
3) polanka, na której będzie biuro i miejsce zmian dla sztafet jest praktycznie bez większego cienia. może jakiś namiot byśmy rozstawili? albo inny parasol. pewnie zejdzie się nam kilka godzin (9?10?...) Miki - jak to wyglądało rok temu?

Testowanie Forerunnera 305

Dziś kupiłem Forerunnera 305 firmy Garmin i tak mnie to zmobilizowało, że poszedłem biegać w deszczu :-)
Pięciokilometrowa pętelka do lasu i z powrotem.
Jak na razie jestem bardzo zadowolony z nabytku! Muszę go teraz bardziej "obczaić".

Ponieważ na Forerunnerze nie rejestruje się czego słuchałem to poniżej moja dzisiejsza playlista:
1. David Gilmour - "Comforatbly Numb" z koncertu w Gdańsku (+ ostatnie solo 3 razy)
2. Pink Floyd - "A Saucerful of Secrets" z Pompei (+ ostatni "chorał" 2 razy)
3. ELO - "Here is the News"
4. Megadeth - Fff (na dobry koniec :-)

A na zakwasy Obolon :-)

BĘDĘ MIAŁA NOWE BUTY !!!

Kochani,
od wczoraj nie posiadam się ze szczęścia, bo wspaniali współbiegacze i inni przyjaciele podarowali mi kupon do JacekBiega na nowe buty. Bardzo Wam wszystkim dziękuję za ten wymarzony przeze mnie prezent. Zatem w tym tygodniu nabędę, mam nadzieję, jakieś 3 min mniej na dychę, jakieś 2 odciski mniej na stopie i przynajmniej 1 powód więcej do wychodzenia z domu :))
Cieszę się jak dziecko i jeszcze raz bardzo dziękuję za życzenia i załącznik.

niedziela, 10 maja 2009

Polska Biega

Całkiem miła impreza, tylko przez durny przepis antypożarowy nie mogła być rozgrywana w lesie.

Wyniki:
Karolina - 27:40 (miejsce 55)
Jacek L. - ??? (miejsce 53)
Pan Henryk - ??? (miejsce 65)
Marta i Jędrzej - ok. 65 min (ciężka trasa na wózek)
ja - 20:13 (miejsce 9)

Przedniedzielny rekonesans

Mała rodzinna rundka przed niedzielnym "Polska Biega".
Marta obtarła pięty, Jędrzej spał cały czas :-)

piątek, 8 maja 2009

Rundka antybólowa


Wczoraj zrobiłem sobie małą rundkę, żeby zwalczyć ból głowy. Poskutkowało. Polecam :-)

P.S. Na stronie sportstrackera pokazuje jakich piosenek się słuchało podczas biegu :-)

akcja PolskaBiega - niedziela Las Kabacki

Start godz. 10.00 - Las Kabacki
Dystans: 5 km
Zapisy od godz. 9.00; Trasa obok ---->
Nagrody od firmy Puma: 1szy mężczyzna: Zestaw Polska Biega (skarpety, spodenki, koszulka, czapeczka, frotki), 1sza kobieta: Zestaw Polska Biega (skarpety, spódniczko-spodenki, polar, czapeczka, frotki), 2 i 3 zawodnik niezależnie od płci: koszulka; WSZYSCY - losowanie: 2 zestawy "męskie" jak za 1 miejsce + 2 zestawy żeńskie jak za 1 miejsce żeńskie + 3 koszulki - czyli można się obłowić znając nasze szczęście do losowania ;-) hihihi
Się wybieram. Może ktoś jeszcze dołączy??


czwartek, 7 maja 2009

dystans sprinterski czyli kolejne 5 km z medalem

Z lekkim opóźnieniem raportuje: Niedzielny Bieg Konstytucji na 5 km zaliczony - dobrze, że medale dawali - rekompensowało to skwar lejący się z nieba, i wykańczający podbieg agrykolą do góry. I jeszcze Jerzyk, który odsadził mnie o dobre 3 minuty. W kogo on się wdał?? ;-)
Biegło nas kilka osób znajomych i kibice dopisali :-)

wtorek, 5 maja 2009

Nicosia Horrible Hash House Harriers

W ramach akcji 'bieganie łączy' dołączyłem dzisiaj do grupy 'Nicosia Horrible Hash House Harriers'. Zabawa polega na bieganiu w grupie po drodze wyznaczonej przez osobę zwaną 'hash hare'. Żeby nie było zbyt łatwo niektóre ścieżki mogą być błędne, chodzi o to aby osoby, które lubią szybko biegać miały okazję się zmeczyć zanim dołączy reszta. Dodatkowo można spotkać skróty, dla osób, które wolą część drogi przejść niż przebiec.
Po biegu jest czas na piwo i posiłek, zanim to jednak nastąpi wszyscy zbierają się w kole i osoba prowadząca 'Religious Advisor' nagradza i karze tych, którzy biegli zbyt szybko lub wolno. Osoby takie jak ja, które biegły po raz pierwszy, są zwane 'dziewicami' i muszą opowiedzieć dowcip, a następnie dostają przezwisko. Moje to 'Troje w łóżku' - proszę nie pytajcie dlaczego.
Dla zaintersowanych podaję adres grupy (http://www.nh4.com.cy/), gdzie znajdziecie dłuższy opis oraz historię. I teraz pytanie - czy robimy takie imprezki w Warszawie ? Ja nie mogłem znaleźć żadnej grupy uprawiającej Hash Running, więc może czas zacząć :) Generalnie chodzi o dobrą zabawę biegową, po której można się napić.
Znalazłem taką grupę w Wawie: http://www.warsawhash.pl/

back to reality :)

Po trzech tygodniach nieobecności, wykonaniu planu - tym razem pod górę - i zdobyciu Island Peak'a (6189 m) - mojego pierwszego himalajskiego szczytu jestem z powrotem i witam Was serdecznie :) Coś mi się wydaje, że ta "moja Góra" to był pikus w porównaniu z tym, co Wy tu wyczynialiście :) te wszystkie maratony, biegi, treningi...! Kurczę, jak ja to nadrobię? :))) A podobno biegnę w jakiejś sztafecie za 2 tygodnie hi, hi, hi! Macie jeszcze szansę wymienić mnie na sprawniejszy model, bo nie ręczę za moją kondycję biegową :) Owszem, tłuc czekanem i rakami w lód mogę, i to nawet mocno, ale za nic nie jestem w stanie przewidzieć, jak pobiegnę. Może uda mi się potrenować, ale muszę wrócić do rzeczywistości i zejść niżej, bo głowa wciąż mocno w górach, gdzieś na granicy 8000 m :) bo apetyt rośnie w miarę jedzenia :)))

Jak dobrze wstać skoro świt ...

... Jutrzenki blask duszkiem pić...
Od powrotu znad morza staczam rano cięzkie boje żeby wstać rano biegać i... przegrywam :-(

Proszę o złote rady motywujace do biegania rano bo wieczorem czasu i sił juz często nie starcza. Psia krew...

poniedziałek, 4 maja 2009

w poszukiwaniu kamiennych schodków

Właśnie wróciłam z weekendu, który nieoczekiwanie przyszło mi spedzić na Warmi, nad jeziorem, w lesie. W sobotę zrobilam sobie 7 km po żużlowej, więc nazbyt pylącej drodze przez las. Natomiast na niedzielny trening wybrałam schodki namierzone poprzedniego dnia z perspektywy łódki. Owe schodki prowadzą z jakiegoś domku nad jezioro, są murowane i dość równe no i wyglądają bajkowo, ale najważniejsze, że jest ich 125 stopni, wystarczająco żeby na górze mieć niezłą zadyszkę, a z powrotem trochę czasu na odpoczynek. Zrobiłam 7 przebieżek góra-dół, a dziś chodzę jakbym z konia właśnie zsiadła czyli na wpół w rozkroku, na wpół w przysiadzie :)))

Niemniej, marzę o takich schodkach gdzieś w okolicy.