środa, 25 kwietnia 2012

Trzeba mieć marzenia....

Niby nie ma jeszcze nawet połowy 2012, i może ktoś pomyśli że mnie pogielo, ale .... Będąc w takim mieście jak Boston, tydzień po maratonie, nie można nie ulec marzeniom biegowym. I ulegam...stawiam stopę na linii bostonskiej mety, i się rozmarzam.
I myślę co fajnego można by pobiec w 2013 :-)
... nie ma obaw , nie planuję maratonu w Bostonie (wg limitów to muszę do emerytury poczekać).
Ale może by otworzyć sezon we Wiazownej??? Byłaby motywacja coby zimy nie przespac. Prawda?? A biegało się zawsze we Wiazownej z emocjami... Normalnie aż bym się chciała juz zapisać....
od pomysłów co dalej, i co jeszcze, głowa mi się przegrzewa.
Najważniejsze ze juz dziś, juz teraz czuje ze to bedzie dobry biegowo rok. 2013 :-)


sobota, 7 kwietnia 2012

Relaks na plaży

Z Karolą i dziećmi spędzamy święta nad morzem w Karwi, zatem wykorzystałem okazję żeby zmienić scenerię do biegów z wiślanej na morską. Po krótkim spojrzeniu na warunki pogodowe za oknem zdecydowałem się na kostium kąpielowy z gore-texu i polaru oraz klapki w których ostatnio biegłem w Skorpionie w śniegu po kolana. Przedzierając się przez tłumy turystów i dywan ręczników szczelnie pokrywający plażę w końcu dotarłem do morza, które było tak nagrzane wszechobecnym słońcem że z obawy przed oparzeniem nie zdecydowałem się na kąpiel. Postanowiłem zatem ruszyć w kierunku skąd nadlatywała orzeźwiająca bryza (stopniowo osiadając na moim kostiumie), czyli na zachód. Biegło się całkiem nieźle (widocznie od gorąca piasek się utwardził). Wzdłuż brzegu rósł las, który czasem wchodził na plażę w postaci zwalonych drzew (albo plaża do lasu). W niektórych miejscach można było oglądać przekrój geologiczny przez las (jestem nawet przekonany, że miejscowi potajemnie przekopali brzeg morski buldożerem żeby turyści mogli się edukować przyrodniczo). W końcu dotarłem do ujścia rzeki - okazało się, że nazywa się Piaśnica i wypływa z pobliskiego Jeziora Żarnowieckiego. Z drewnianego mostu nad rzeką dostrzegłem zachęcającą strzałkę "Białogóra 10", pojawił się nawet czerwony szlak (żeby było bardziej górsko). Z żalem opuściłem nadmorską bryzę (która zdążyła już zebrać się w krople kapiące z rękawów) i zagłębiłem się w czeluście lasu. Na początku droga była zachęcająca, ale po jakimś czasie szlak skręcił w bagno aby zapoznać turystów z jego walorami przyrodniczymi. Zamierzeniem twórców szlaku było niewątpliwie żeby zapoznanie to było jak możliwie pełne i głębokie, ponieważ po jakimś czasie zniknął pod wodą. Można było za to poskakać z kępy na kępę w towarzystwie czapli. Kiedy wreszcie ścieżka wynurzyła się w okolicach Białogóry, czaple ustąpił miejsca betonowym borowikom, o średnicy około 2 metrów, ustawionych co jakiś czas w lesie. Były w nim również inne mocno zastanawiające przedmioty z betonu, a szlak doprowadził w końcu do dużego napisu "bazyland". Nie zamierzałem czekać, aż jakiś Bazyl zacznie zbierać swoje dwumetrowe zabawki, i postanowiłem zawrócić.
Ponieważ bryza znad morza była coraz bardziej orzeźwiająca, wybrałem wariant powrotu lasem, co poskutkowało wizytą w Dębkach City. Było to kolejne na trasie miejsce o wybitnych walorach edukacyjnych, w którym można było studiować detale drewnianej architektury ruderalnej z przełomu XX i XXI wieku. Zapewne ze względu na wysokie walory muzealne wszystkie obiekty zamknięto na głucho, aby zachować ich zawartość dla potomności. Na straży miasta pozostawiono jednak czujną panią z jamnikiem gończym.

W sumie wyjście na plażę zajęło mi 4 godziny i 15 minut, a do Białogóry w linii prostej jest około 20 kilometrów.