niedziela, 11 października 2009

i po X PM ...

To był ciężki bieg... To był wyjątkowo ciężki bieg. Mam wrażenie że wszystkie stawy jakie posiadam znienawidziły mnie dziś, w szczególności kolana. Nie mam pojęcia w jakim stanie będę jutro. Ale po kolei.
Zjechaliśmy etapami do Poznania w sobotę: ja z Dorotą, Krzychem i ich Kasią, Jacek z Madzią, Wiola z Dariuszem i Adamem. Jeszcze w sobotę udało się spotkac na poznańskiej starówce z Robertem, który debiutował, jego żoną oraz z Pawłem.
Wieczór u
Ewci minął nam na śmiechu, dowcipach, i podsłuchiwaniu jak Adam przegląda się noca w lustrze. Ale wyspać się udało.
Rano szybciutko się zebraliśmy i na start, w umówione miejsce. Tu spotkaliśmy sie jeszcze z Anią (B&B), oraz z Michałem i
Marysią (w wózku).
Pogoda - spisała się. Nie padało. Było zimno. Potem okazało się, że za zimno. Przynajmniej pod to w co się ubrałam. Trasa składała się z dwóch ok. 20 km pętli.
Ruszyliśmy z Jackiem razem, i tak trzymaliśmy się aż do 30 km. Nawzajem pilnowaliśmy tempa i tętna (Jacka) - przy czym jeśli chodzi o tempo to bardziej Jacek piln
ował mnie niż ja jego. To chyba największy pozytyw tego biegu!
Na 14 km czekała na nas Madzia z kuzynką. Potem na 20 km były Ewa i Dorota. Od Ewy wzięłam żele nowe, i zażyczyłam sobie błyszczyk (hihihi). Dorota przebiegła się z nami spory kawałek wzdłuż Malty. Kie
dy Jacek przyśpieszył, wolniutko: noga za nogą, biegłam dalej, ale jego plecy szybko zniknęły mi z oczu. Jedyne pocieszenie jakie miałam to fakt, że większość osób dookoła mnie już szła. I nie było problemem wymijanie ich nawet przy takim wolnym tuptaniu. nie przechodziłam już do marszu przy punktach. Czułam, iż skurcze czyhają na mnie i na moje łydki stąd wiedziałam intuicyjnie, że nie wolno mi przestać biec. Od 38 km fizyczny ból zaczęły mi sprawiać ramiączka koszulki, w której biegłam (nawet myślałam, że się poobcierałam i stąd ten ból, ale okazało się że nic mi sie stało, skóra idealnie gładka).
Siłą woli przebierałam nogami; panika, że skurcze sparaliżują nogi była ogromna; kolana krzyczały z bólu. Ostatnie metry lekko przyśpieszyłam. Więcej nie byłam w stanie wykrzesać. Na mecie - łzy w oczach - z radości - że już nie muszę biec dalej. Miałam naprawdę dosyć.
Krót
kie podsumowanie jak nam się biegło:

Brutto Netto ostatnie 197m
Krzychu 04:03:35 04:02:35 00:01:23
Adas 04:10:32 04:09:29 00:01:00
Darek 04:10:55 04:09:52 00:01:04
Viola 04:23:34 04:22:31 00:01:02
Jacek 04:44:52 04:42:40 00:01:03
Karola 04:49:58 04:47:46 00:01:10
Najszybszym finiszerem był Adaś. Życiówki poprawili: Viola, Darek, Adam, Ciacho i ja. Czas netto: 4:47:46. Poprawa w stosunku do Berlina o niecałe 2 minuty ale okupiana kilogramami bólu i nowych doświadczeń. Przy okazji: Robert w debiucie zrobił 4:28:51 - GRATULACJE! :-) Ze znajomych jeszcze: Ania (B&B) i Paweł Głowacki przybiegli poniżej 4 godzin, Michał z Marysią w wózku lepiej niż w Wawie, a Basia chwilkę za mną. Wszyscy spisali się medalowo!
Organiz
acja imprezy OK, choć od 30 km nie było już izotoników do picia, tylko woda. i kolejki do depozytów dluuuugieeee. Za długie. szczególnie po biegu. Ale za to dużo kibiców na trasie. i muza pozytywnie grzejąca do biegania! + w tym wszystkim nasi prywatni kibice: Ewa, Dorota, Madzia - dziewczyny wielkie dzięki że w taką zimnicę chciało się Wam na nas czekać (a na mnie najdłużej) - buźka wielka! a dla kobiet na mecie róże oprócz medali.
Ten maraton to już nie był taniec. A jeśli taniec to zdecydowanie nie walc. W zgodnie z powiedzeniem, dla mnie on rozpoczął się po 30 km. Przypominał mi różę własnie: piekny kwiat, zapach jedyny w swoim rodzaju, ale trzeba uważać na kolce, bo łatwo można się zranić.
Na tą chwilę, tu i teraz - mam potrzebę zrobienia sobie dłuższej przerwy jeśli chodzi o bieganie maratonów. Do czasu kiedy zacznę biegać szybciej. Zdecydowanie szybciej. A to mi zajmie trochę czasu :-)

2 komentarze:

  1. Dla wszystkich uczestnikow gratulacje !!!

    OdpowiedzUsuń
  2. spóźnione trochę ale niezmiennie wielkie gratulacje.
    Karolina, robisz się wyczynowcem!

    OdpowiedzUsuń