poniedziałek, 26 marca 2012

Półmaraton Warszawski 2012

Postanowiłem sobie, że w czasie mojego rocznego biegania dobrym treningiem będzie Półmaraton Wiązowski, a sprawdzianem - Warszawski.

Niestety przed Wiązowskim przeziębiłem się i biegałem mniej, więc stwierdziłem, że może wreszcie uda mi się pobiec w Wiązownej za rok w (dla niektórych szczęśliwej) 33 edycji ;-)

W związku z tym w Warszawie biegałem bez żadnego "szybszego i dłuższego" przetarcia. Co prawda biegałem czasem odcinki do 15 kilometrów w treningu, ale przeważnie jednym, wolniejszym tempem. Gdy wstałem rano i zjadłem śniadanie ;-) pomyślałem, że będę zadowolony z zejścia poniżej 1:40.

Przed startem spotkałem Arka, więc oczekiwanie na start (a oczekiwanie było długie) minęło w wesołej atmosferze. Start był jedyną małą wpadką organizacyjną. Biegacze byli podzieleni na grupki, które miały ruszać w 3 minutowych odstępach. Odstępy te znacznie się wydłużyły. Grupa w której staliśmy zamiast ruszyć o 10:05 ruszyła o 10:18! Dla mnie osobiście nie było to problemem, chociaż mój tata, który przyszedł mi pokibicować na jeden z punktów myślał, że już dawno przebiegłem i poszedł na kolejny.
Taki start sprawiał, że nie było tłoku na trasie, nawet tuż po starcie. Problem mogły mieć osoby biegnące z "zającami". Ktoś kto ruszył na 1:35 a po jakimś czasie stwierdził, że wolałby biec trochę wolniej na 1:40 nie mógł zwolnić i poczekać na kolejną grupę, bo ta grupa ruszyła z 8 minut później, więc musiał biec sam.

Trasa ciekawa, mimo dwóch mocnych podbiegów: na 14 kilometrze pod Agrykolę i na 20-stym na most Poniatowskiego. Po tym pierwszym na szczęście był zbieg Belwederską a po drugim już było widać końcówkę.
Trochę zawiodłem się Cytadelą. Myślałem, że tam jest dużo starych budynków z takiej czerwonej cegły jak mur, a tam nie ma prawie nic. Dwa "blaszoki", kilka budynków murowanych i zardzewiały samochód opancerzony.

Biegło mi się dobrze. Na początku wydawało mi się, że nawet za dobrze. Biegłem z prędkością 4:30 - 4:35 na kilometr, czyli trochę szybciej niż zakładałem. Po 10 kilometrach czułem trochę łydki, ale nadal było dobrze, więc nie zwalniałem. Około 15-stego kilometra stwierdziłem, że mam jeszcze trochę siły, więc przyspieszyłem i udało się to tempo utrzymać do mety, do której dobiegłem w czasie 1:34.05.

Poszczególne piątki przebiegłem następująco:
0-5 km - 22:43,2
5-10 km - 22:43,0 (10 km w 45:26)
10-15 km - 22:40,9
15-20 km - 21:38,7 (20 km w 1:29:46)

Organizacja bardzo dobra: medal ładny, koszulka też wreszcie ładna, dobra obsługa na trasie i w szatniach/depozytach, i pyszna pomidorowa z ryżem po biegu :-)

Teraz planuję 2 tygodnie luźniejszego biegania i chciałbym sobie rozpisać jakiś bardziej specjalistyczny trening pod kątem maratonu na jesieni. Jeszcze nie wiem, którego, ale finisz Warszawskiego ma być na Stadionie Narodowym :-)

1 komentarz:

  1. Jako ciekawostkę dodam, że w Półmaratonie Warszawskim w 2004 roku uzyskałem taki sam czas co do sekundy :-)

    OdpowiedzUsuń